Kos to miasto leżące na greckiej wyspie o tej samej nazwie. Wznosi się ono w północno-wschodniej części wyspy. Z Kos można dotrzeć autobusem praktycznie do wszystkich rejonów wyspy, a zwłaszcza miejsc turystycznych i znanych plaż. Zaczęło ono pełnić funkcję stolicy wyspy około IV wieku p.n.e., a przyczyniły się do tego najazdy Spartan i trzęsienia ziemi.
Na Kos polecieliśmy z Niemiec, a dokładniej z lotniska Frankfurt Hahn. Wybraliśmy ofertę linii lotniczej Ryanair. Bilety kupiliśmy 15 lutego 2011r., czyli na półtora miesiąca przed wylotem (3-7 kwietnia 2011r.) Ich cena nie była wygórowana – 44 euro za dwie osoby w dwie strony (ok. 185zł). Lecieliśmy z samym bagażem podręcznym zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Po drodze mięliśmy piękne widoki, gdyż lecieliśmy nad Alpami.
Na lotnisku w kwietniu nic się nie dzieje, kilka rejsowych samolotów. To wszystko dlatego, że na Kos sezon zaczyna się w maju. Na szczęście na każdy samolot rejsowy Ryanair podstawiany jest autobus do miasta Kos, który jedzie przez okoliczne miejscowości. Można także było jechać taksówką. Cena biletu autobusowego to 2,50 euro, a taksówki około 30 euro. Wybór padł oczywiście na autobus, który dowiózł nas do portu.
Chcąc odzyskać siły po trudach podróży zaczepiamy jednego z mieszkańców, który jest w grubym swetrze!i Pytamy się go czy jest w okolicy jakiś McDonald's – trzeba przecież napić się greckiej kawy w McD! 😉 Ku naszemu zdziwieniu, padła odpowiedź – tak jest, ale w zimę jest zamknięty… No tak, dla Greków kwiecień to jeszcze zima, my w krótkich spodenkach, a oni w swetrach i kurtkach.
W dalszą drogę udaliśmy się taksówką, ale całkiem niepotrzebnie, bo okazało się, że mamy do pokonania tylko 2 i pół kilometra. Nie kosztowało nas to dużo, bo tylko kilka euro.
Noclegi zarezerwowaliśmy w Mare Blue Apartments, których właścicielką jest przemiła Eleni Papadouli. Za 4 noce zapłaciliśmy 80 euro (ok. 335 zł).
Mare Blue to typowy grecki apartament, jakich wiele. Zapewne nie jest to oferta dla osób szukających luksusów, ale dla turystów, którzy w apartamencie spędzają bardzo mało czasu. Z naszego okna rozpościerał się widok na tureckie góry (okolice Bodrum) oraz morze.
Warunki dość dobre, jak za 40 kilka zł od osoby.
Z apartamentu na plażę mięliśmy tylko kilka minut drogi. W tej okolicy plaże są piaszczysto-żwirowe. Trzeba także dodać, że były puste. Na początku kwietnia nie ma tu jeszcze natłoku turystów, wręcz jest ich znikoma ilość.
W podróż do centrum miasta Kos już nie wybieraliśmy się taksówką, to tylko pół godzinny spacer. Po drodze mijaliśmy zamknięte knajpy, bary, restauracje. Dużo osób przygotowywało swoje lokale do nadchodzącego sezonu. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy tu jedynymi turystami. W porcie okazało się, że nie. Było dosłownie kilka osób, którzy wyglądali na zwiedzających.
W centrum portu znajduje się informacja o darmowym dostępie do internetu poprzez WiFi.
Jako, że jesteśmy w porcie i uśmiechają się do nas okoliczne otwarte restauracje to trzeba coś zjeść. Tylko co? Sałatkę grecką! To okazał się chyba błąd, gdyż wcale nie była tania i się nie najadłem. Była za to bardzo smaczna i świeża.
Po posileniu się poszliśmy dalej wzdłuż morza, żeby zobaczyć co kryje to miasto. Można było zauważyć, że budynki mają bardzo dużo lat.
Kolejnym naszym przystankiem był nowszy port jachtowy, do którego przechodziliśmy pod pięknym, starym wiaduktem.
W porcie jachtowym nic ciekawego się nie działo. Brak ludzi. Brak jakiegokolwiek ruchu.
No cóż, wiedzieliśmy jaka to pora roku i brakiem turystów się nie przejmowaliśmy. Czas płynął, więc po porcji sałatki greckiej trzeba było coś zjeść. Weszliśmy w boczne uliczki i znaleźliśmy lokalną restaurację, w której przywitano nas z uśmiechem na twarzy. Restauracja nazywa się „Kanadeza” i znajduje się na ulicy: Artemisias 31
Zamówiliśmy lokalne przysmaki, w tym między innymi Souvlaki z surówką, frytkami, sosem jogurtowo-ziołowym. Cena za taką porcję 6 euro, natomiast za „Mega-Mix” (na zdjęciu po prawo), czyli z każdego po trochu 10 euro.
Teraz już się najedliśmy. Mogliśmy od razu tu przyjść, ale kto wiedział… Następnego dnia wróciliśmy tu i chcieliśmy zjeść Musakę, ale niestety ze względu na to, że to nie sezon turystyczny nie przygotowywali jej, ale zapewnili nas, że jeśli wrócimy do nich jutro to specjalnie dla nas ją przygotują. Zjedliśmy więc taką samą porcję jak dzień wcześniej i wróciliśmy ponownie kolejnego dnia. Tutaj czekała na nas miła niespodzianka – Musaka.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy kilka sklepów z pamiątkami. W jednym z nich można było kupić m.in. drewniane modele samolotów. Także w tym sklepie, ku naszemu zdziwieniu, starszy Pan sprzedawca oglądał kanał telewizyjny Viva Polska. To niby nic wielkiego, ale polski akcent cieszy.
Kolejne co nam się rzuca w oczy to duża ilość kotów w mieście. Są po prostu na każdej ulicy.
Nie można też zapomnieć o innych zwierzętach, które hodowane są na peryferiach miasta.
Oraz o drzewach owocowych, które podobnie jak koty, są niemal wszędzie.
Przed powrotem do apartamentu robiliśmy zakupy w lokalnym markecie. Ceny europejskie.
Nasze dni spędzone w Kos (i na Kos też) wyglądały podobnie, gdyż przyjechaliśmy tam odpocząć i poleniuchować. Dla bardziej aktywnych można było wypożyczyć rower czy skuter i zjeździć całą wyspę.
Nasze dni żegnał zawsze taki piękny widok, aż żal było wyjeżdżać.
Być może kiedyś tam wrócimy, ale już w sezonie, żeby porównać spokojny i rozrywkowy sezon.
Zachęcam do obejrzenia całej galerii zdjęć, która jest poniżej.
Podstawowe koszty (na 1 osobę):
– bilet na samolot: 11 euro
– bilety na i z lotniska do miasta Kos: 5 euro
– 4 noclegi: 40 euro
Paweł Jakubowski
0 komentarzy