Po 7 dniach wróciliśmy z Majorki. Lecieliśmy w dwie strony samolotami linii lotniczych airberlin z Lotniska Chopina w Warszawie z przesiadką w Berlinie i z powrotem. Zatrzymaliśmy się w Hotel Amic Miraflores. Dokładny opis lotu na Majorkę z przesiadką znajdziecie w tym wpisie, natomiast kilka słów o naszym hotelu dostępny jest pod tym linkiem. Dziś kilka słów o naszym 6 leniwym dniu oraz o locie powrotnym, również z airberlin.
Szóstego dnia naszego pobytu wybrałem się standardowo na tzw. skałki, żeby zrobić kilka zdjęć samolotów. Niestety przez prawie cały nasz pobyt lądowania były z drugiej strony niż chciałem, więc nie udało mi się wykonać planu 100%. Ale każdy widok samolotu mnie cieszy, więc i tak było co robić.
Wracając do samego miasteczka Can Pastilla, o którym pisałem w poprzednich wpisach warto wspomnieć, że we wtorki w godzinach porannych do około południa – na placu przed kościołem jest targ. Warzywny i z innymi różnościami. Począwszy od ziemniaków na butach skończywszy.
Kolejne godziny naszego czasu to… plaża i spacery. Trzeba było czerpać z wyśmienitej pogody i ciepłej wody ile się tylko dało.
Na zdjęciu poniżej widać jedną z dwóch głównych ulic. Ta jest bezpośrednio przy promenadzie, która prowadzi aż do samego S'Arenal.
Jako, że to nas ostatni wieczór na Majorce poczekaliśmy na zachód słońca, który chyba specjalnie dla nas był bardzo piękny.
Wracając do hotelu mogliśmy podziwiać pięknie rysującego Hiszpana…
… oraz świnię na smyczy! Trochę się zdziwiliśmy, ale jak widać, nie tylko my.
Ostatniego dnia rankiem zrobiłem ostatnie zdjęcie hotelu. Na tarasie wisi flaga, która jeździ z Projektem WorldFace po całej Europie i promuje akcję Let's Meet in Plock EURO 2016.
Na lotnisko wybraliśmy się około godziny 15.30. Około 100 metrów od hotelu, za rogiem, znajduje się przystanek autobusowy. Stąd można dojechać do m.in. Palmy oraz na lotnisko. Koszt biletu na lotnisko to 3 euro od osoby. Jak na czterominutowy przejazd to i dużo i mało, ale na pewno taksówka byłaby dużo droższa. Na samym lotnisku od razu udaliśmy się do stanowisk odprawy. Jeszcze było bardzo mało osób, gdyż do pory odlotów samolotów linii airberlin było jeszcze około 2 godzin. Tutaj również znajdują się automaty do samodzielnej odprawy. Po jednej i po drugiej stronie stanowisk check-in można zauważyć ok 12 takich automatów. To bardzo wygodne rozwiązanie dla tych, którym nie chce się stać w kolejce.
Kolejnym naszym krokiem była oczywiście kontrola bezpieczeństwa. O ile na lotnisku w Warszawie musieliśmy wyjmować nawet ładowarki od telefonów i aparatu fotograficznego, o tyle tutaj nie miało to miejsca. Trzeba było wyjąć tylko laptopa i lustrzankę. Bardzo mnie to ucieszyło, gdyż cały jeden plecak to sprzęt typu ładowarki, baterie, akumulatorki, komputer, aparaty fotograficzne i obiektywy – w Warszawie musieliśmy wyjąć z plecaka dosłownie wszystko. Po przejściu przez bramki jest ogromny sklep z perfumami i alkoholem. Wybór jest naprawdę bardzo dobry. Tuż obok znajduje się strefa z jedzeniem. Jest tu m.in Burger King. Następnie ruszamy w stronę bramek w terminalu C. Czekała nas kilkominutowa droga.
Z terminalu C odlatują samoloty airberlin. Dla tych, którzy nie lubią posilać się w Burger Kingu tuż przy bramkach w C znajduje się McDonald's. Ceny są normalne, a nie 'lotniskowe'. Jest tu oczywiście również bezpłatne WiFi. Należy też wspomnieć, że na całym terenie lotniska jest WiFi i za darmo można korzystać z internetu przez 15 minut.
Teraz pozostało nam już tylko cierpliwie czekać na odlot. Nasz samolot – Airbus A321 – już stał na swoim miejscu.
Boarding podobnie jak w Berlinie, gdy lecieliśmy na Majorkę, odbywał się grupami, ale z taką różnicą, że pierw wchodziła grupa A, potem B, C oraz na końcu D. Jak się można łatwo domyśleć A to tył samolotu, a D to początek. Dlaczego tak się dzieje? Żeby nie tamować ruchu w samolocie i każdy mógł szybko i sprawnie usiąść na swoim miejsciu.
No to wchodzimy.
Na podróżnych czekały również niemieckie gazety.
Gotowi, do startu… start. Już oderwaliśmy się od ziemi – wszystko zgodnie z planem.
Po prawej stronie mieliśmy piękny widok na zatokę, przy której leży Palma de Mallorca.
Piękny to widok.
W samolocie, podobnie jak poprzednio, były telewizorki, na których było widać prędkość, wysokość, czas lotu, godzinę oczekiwanego przylotu itp.
Po wzniesieniu się na wysokość przelotową nadszedł czas na serwis pokładowy. Do wyboru były napoje oraz kanapka z szynką lub serem.
Po drodze mogliśmy podziwiać piękne górskie widoki. Nie ma to jak Alpy widziane z góry.
Wierzchołki wystawały zza chmur.
W powietrzu mijaliśmy się kilkakrotnie z innymi samolotami – to bardzo ładny widok.
Ale wszystko co dobre szybko się kończy, przygotowania do lądowania na lotnisku Tegel w Berlinie.
Udało się jeszcze zrobić w całkowitych ciemnościach zdjęcie Berlina z lotu ptaka. Może niewiele na nim widać, ale pamiątka jest.
Po wylądowaniu, które było bardzo spokojne, mimo niesprzyjającej pogody, udaliśmy się do autobusu, z którego mogliśmy jeszcze raz spojrzeć na nasz samolot.
Do terminalu dojechaliśmy w dosłownie 2 minuty i od razu ukazała się nam tabliczka informacyjna, gdzie się udać.
Na tablicy sprawdziliśmy czy zgadza się bramka odlotu do Warszawy z tą wydrukowaną na Majorce i udaliśmy się do Terminalu C.
O tej porze panuje tu bardzo duży ruch. Widać, że wieczorne powroty do domu trwają w najlepsze. Do Warszawy odlatujemy z bramki C39, ale wcześniej musimy udać się do autobusu…
… który zawozi nas do naszego samolotu spod znaku flyNiki.
Startujemy z kilkunastominutowym opóźnieniem, gdyż czekaliśmy jeszcze na innych pasażerów transferowych.
Jako, że pora była już dosyć późna, można było wziąć sobie poduszkę.
Ostatni rzut okiem (i obiektywem) na Berlin i lecimy do Warszawy.
Po wzniesieniu się na wysokość przelotową rozpoczął się szybki i sprawny serwis pokładowy. Szybki, dlatego, że lot z Berlina do Warszawy należy do bardzo krótkich – trwa często niecałą godzinę. Do wyboru mamy standardowo napoje oraz chipsy lub Knoppersa.
Lot minął nam w mgnieniu oka. Był spokojny, bez turbulencji. Naszym oczom ukazała się Warszawa z księżycem w tle.
Po wylądowaniu samolot zatrzymał się przy rękawie. Niemal całe nasze opóźnienie zostało nadrobione. Wychodzimy i udajemy się po nasz bagaż. Jest oczywiście cały i zdrowy.
Zauważyliśmy, że na Majorce przylepili nam do bagażu naklejkę transferową, po to, żeby pracownicy obsługi naziemnej mogli szybko zlokalizować bagaż, który leci dalej, a nie zostaje w Berlinie. To bardzo dobre rozwiązanie. W Warszawie nie zostało to nam naklejone, ale mimo to bagaż doleciał na miejsce bez problemów.
Czas wracać do rzeczywistości, teraz już tylko powrót do Płocka i spać.
(Paweł Jakubowski, Justyna Osiecka)
1 komentarz